wtorek, 29 kwietnia 2014

Nowe metryki Zakrzewskich

Moi Pradziadkowie: Józefat i Aleksandra z Miecznikowskich pobrali się w 1895 r. w Grzebsku, wsi położonej 11 km na północ od Dzierzgowa. To była chyba rodzinna wieś Aleksandry. Potem przeprowadzili się do Międzylesia, do rodzinnej wsi Józefata.
Kolejne odnalezione metryki ich dzieci to:

Franciszek, ur. 13/26 marca 1902 r.


 Eugeniusz, ur.26 maja/szóstego czerwca 1903 r.
 Pamiętam stryja Eugeniusza , przyjeżdżał do nas do domu, bardzo rodzinny, o wyprostowanej sylwetce, wyglądał za młodu nie jak chłop, a jak dziedzic, miał prezencję, chodził w wysokich oficerkach.
Ożenił się 23 lutego 1930 r. z Elżbietą z Jaworskich. Wyjechał do Francji, pracował jako górnik, tam urodziły się dzieci, wrócili przed wojną do Polski, na gospodarkę. Zmarł 16.01 1984 r., został pochowany na cmentarzu w Dzierzgowie.


W 1905 r. 11/24 listopada rodzi sie Marianna Michalina:


W 1908 r. kolejne dziecko, 21 lutego/ 5 marca- Kazimiera, która w 1935 r poślubia Antoniego Prejsa, zmarła w 1997 r., pochowana na cmentarzu w Dzierzgowie.


W 1910 r. 6/18 sierpnia Józefat zgłasza urodzenie kolejnego dziecka - Ksawerego.


Niestety 7/20 sierpnia jest już informacja o śmierci Ksawerego.

wtorek, 18 marca 2014

FotoKarta - zdjęcia

Na stronie FotoKarty: http://foto.karta.org.pl/fotokarta/OK+001928.jpg.php znalazłam zdjęcia idealnie pasujące do bloga o Dziadku Zygmuncie.
Żołnierze zwerbowani do Legionów na terenie gminy Dzierzgowo.
Rok 1919-1920, czyli lata pasujące do okresu, kiedy zgłosił się do komendy uzupełnień w Przasnyszu.
Przyglądałam się, czy nie znajdę go na tym zdjęciu, ale niestety jest dość zniszczone. Poza tym, jeśli on sam zgłosił się do Przasnysza, a był już po przeszkoleniu wojskowym we wcześniejszych latach, to prawdopodobnie nie znalazł się w grupie kolegów z pobliskich wsi.
Na tych zdjęciach mógłby znajdować się jego młodszy brat, Bernard-Ludwik ur. w 1899 r., który również zaciągnął się do wojska, sądząc z munduru, do piechoty.


Bernard-Ludwik Zakrzewski



a to zdjęcia z FotoKarty:

1919-1920, Dzierzgowo, pow. Przasnysz, Warszawskie woj. Wojna polsko-bolszewicka. Żołnierze zwerbowani do Legionów na terenie gminy Dzierzgowo. 
Fot. NN, zbiory Ośrodka KARTA, kolekcja Stanisława Kato, udostępnił Wojciech Kato.


 1919-1920, Dzierzgowo, pow. Przasnysz, Warszawskie woj. Wojna polsko-bolszewicka. Sztandar jednostki im. generała Tadeusza Kościuszki , sztandar trzyma Stefan Kulik. 
Fot. NN, zbiory Ośrodka KARTA, kolekcja Stanisława Kato, udostępnił Wojciech Kato.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Metryki i nie tylko

Po wielu, wielu latach pojechałam w końcu do Miedzylesia, a własciwie wsi Międzyleś koło Dzierzgowa, na północnym Mazowszu, skąd pochodzi Zygmunt Zakrzewski. Mieszka i gospodaruje tam jeszcze jego bratanek stryjeczny, z którym okazjonalnie widujemy się na ślubach i pogrzebach rodzinnych - częściej niestety na pogrzebach :(


Okolice Dzierzgowa i Międzylesia


Smutny , bezdrzewny cmentarz w Dzierzgowie
Cmentarz w Dzierzgowie
Kościół w Dzierzgowie, w którym udzielano sakramentów wielu pokoleniom rodziny Zakrzewskich


  Na cmentarzu w Dzierzgowie najstarszym zachowanym grobem rodzinnym jest grób Józefata ( ojca Zygmunta i Ludwika), zmarłego w 1961 r. w wieku 91 lat.



Grób jest bez tabliczki. Niestety, nikt nie wie, gdzie jest pochowana i kiedy zmarła jego żona, matka braci - Aleksandra z Miecznikowskich. Ponieważ Józefat zamieszkał z  synem Zygmuntem i jego żoną pod Warszawą około 1930 r. można przypuszczać, że Aleksandra zmarła przed tym rokiem, na gospodarce  w Miedzylesiu pozostała bowiem najmłodsza córka Józefata i Aleksandry - Kazimiera. Czwarte, zachowane przy życiu dziecko tej pary - Eugeniusz, wyjechał przed wojną do Francji do pracy w kopalni.



Józefat i Aleksandra z Miecznikowskich pobrali się w 1895 r. w Grzebsku, wsi położonej 11 km na północ od Dzierzgowa. 23 maja1896 roku rodzi się im pierwsze dziecko Wincenta-Saturnina, Józefat, gospodarz we wsi Międzylesie ma wtedy 25 lat, Aleksandra 24 - niestety dziewczynka przeżywa tylko 2 tygodnie i umiera 5.06. 1896 r.
                                                                                                                                      
 


Następne dziecko rodzi się 2 lata później 13/25 maja 1897 roku - Zygmunt. Józef ma 26 lat, a Aleksandra według wikarego spisującego akt w dalszym ciągu ma 24 lata.  Jak widać nie przywiązywano wagi do dokładnego wieku rodziców, ostatecznie dane podawał mąż ze świadkami, może świętowanie z powodu urodzin zdrowego, silnego chłopca, pierwszego syna przeciągnęło się parę dni .... :)

Metryka Zygmunta 13/25 maj 1897 r.











wtorek, 5 listopada 2013

Zygmunt - nowe ślady

 Zdjęcie, które zamieściłam przy pamiętniku Dziadka, było jak przypuszczałam zdjęciem z lat 20., kiedy zaciągnął się do wojska w Ciechanowie. Otóż nie. Znalazł się inny egzemplarz tego zdjęcia, podpisany osobiście przez Dziadka (charakter pisma taki, jak w pamiętniku) z napisem: Wołczeck (Legionowo) w kwietniu 1917 r.
Czyli epizod z wojną 1920 r. nie był pierwszym kontaktem Zygmunta z wojskiem.
Jak trafił do Wołczecka? Jak długo tam był? Dziwne, że był tam w kwietniu 1917 roku, kiedy największy "ruch" w Legjonowie był do bitwy w lipcu 1916 r. a potem " Na początku października Legiony wycofano z frontu i przetransportowano do Baranowicz, gdzie legioniści doczekali się ogłoszenia aktu 5 listopada. W listopadzie oddziały przewieziono do Królestwa i oddano pod dowództwo Niemcom, którzy przystąpili do tworzenia nowej formacji - Polskiej Siły Zbrojnej." - informacja ze strony http://nawolyniu.pl/artykuly/legionisci.htm .

Kiedy w takim razie zdążył być nauczycielem we wsi Maje - dziś Brzozowo-Maje, 12 kilometrów na północ od Międzylesia, gdzie się urodził i ok. 10 od Dzierzgowa?
A był na pewno, ponieważ dowiedziałam  się, że jeszcze kilka lat temu żył w tej wsi pan, który był uczniem Zygmunta i po tylu latach wspominał miło jego krótką nauczycielską karierę.

Zachowało się zdjęcie ucznia gimnazjum w Stupsku, gimnazjum do którego chodził Zygmunt i Ludwik, jego starszy brat. Niestety na zdjęciu nie napisano, który to z nich, choć po wieku mogę przypuszczać, że Zygmunt. Zdjęcie jest z roku 1913.

Na drugim, nie podpisanym zdjęciu chyba koledzy z gimnazjum w Stupsku.


A może na jednym jest Zygmunt, a na drugim Ludwik? 

Rodzeństwo Zygmunta i Ludwika : Kazimiera i Eugeniusz, urodzeni już po roku 1900 nie chodzili do gimnazjum, nie wiem, czy w ogóle kończyli jakąś szkołę - może tylko 4 klasy,  w Dzierzgowie czy okolicach. Dwóch najstarszych synów nie było już na gospodarce,  a ktoś musiał pomagać rodzicom w pracach polowych i obrządku.

W każdym razie po wyjściu z wojska, po 20 roku Zygmunt zrobił sobie w Pułtusku zdjęcie z kolegami . Wszyscy ogoleni po rekrucku, silni mężczyźni po przeżyciach wojennych. 
`  Zygmunt z lewej strony. Fotografia zrobiona w zakładzie fotograficznym B. Lipnicki w Pułtusku


Po wojnie 1920 roku Zygmunt znalazł się w Biłgoraju. Prawdopodobnie przyjechał tam zachęcony przez swojego brata Ludwika Zakrzewskiego,  który wg informacji rodziny był "działaczem spółdzielczym, prezesował i zakładał tam spółdzielnie". Ludwik umieścił też w jednej z nich młodego, zdolnego i obrotnego Zygmunta, a w każdym razie zapoznał go z miejscowym towarzystwem.

Zygmunt stoi na wozie, w białym kołnierzyku à la Słowacki.

W tym samym ubraniu, a przynajmniej  tej samej koszuli, w innych okolicznościach, tym razem na łące. Może to ten sam wyjazd, wycieczka w plener? W każdym razie lato, wszyscy dobrze się bawią, W tle widać szczyty chałup kryte strzechą.

W okolicach Biłgoraju


wtorek, 13 sierpnia 2013

Pamiętnik Dziadka Zygmunta: cz.7/ 16-17 sierpień 1920 r.



16 sierpnia
poniedziałek

Rano, dowiedzieliśmy się, że sąsiednia placówka wzięła do niewoli kilku bolszewików, w tem jednego żydka z Ciechanowa. Nie zajmowaliśmy się nimi, bo nam się jeść okrutecznie chciało, a na domiar złego nigdzie nie można było dostać nawet za pieniądze. Obeszliśmy wszystkie chałupy ze swym sąsiadem Głuchowskim, z którym zaprzyjaźniliśmy się podczas ostatnich walk, ale na próżno. Nareszcie w chacie stojącej na końcu wsi udało nam się przekonać gosposię, że jesteśmy głodni. Raczyła nam upiec kilka placuszków kartoflanych na słoninie, której [77]tak oszczędzała, że placki wprost zwęglały się, ale nasz apetyt w niczem nie przebierał. Ledwie, że skończyliśmy jedzenie - odmarsz w kierunku Ciechanowa Posuwamy się ostrożnie, kryjąc się po rowach i po krzakach, bo przecież jesteśmy na tyłach bolszewickich. Po drodze szemraliśmy, dlaczego ciągle odbywamy marsze do Ciechanowa i z powrotem?
Przejechaliśmy przez Ciechanów i skierowaliśmy się na szosę Pułtuską. Zaledwie wjechaliśmy z 1 km, gdy od strony wschodniej posypały się na nas szrapnele i kule z karabinów maszynowych i ręcznych. W tej chwili [78]kolumna nasza stanęła w szyku bojowym. 2 pułk ułanów pod ogniem kulomiotowym uformował się do szarży na odkrytem polu na lewem skrzydle. Nasz szwadron zajął środek w szyku spieszonym z 4-ma kulomiotami. Na prawem skrzydle na razie znajdował się szwadron 4-go pułku ułanów. Szybko rozłożyliśmy się w rowie szosowym.
Niebawem artyleria bolszewicka zaczęła nas macać; z początku nasze lewe skrzydło, a później prawe skrzydło, atakujące artylerję nieprzyjacielską, które musiało wrócić. Następnie przyszła na nas kolej. [79]Dwa szrapnele rozerwały się akurat nad nami, późniejsze dwa, nie czyniąc zresztą nam żadnej szkody. Późniejsze dwa granaty, które upadły tuż za nami na kulomiot 4-go pułku, przyprawiły porucznika tegoż pułku o potłuczenie. W tym czasie drugi pułk z lewego skrzydła wykonał kolejno 2-ma szwadronami 3-krotny atak, ale bezskutecznie, poczem wszyscy zaczęliśmy odstępować. Trudne było odstępowanie, bo z wszystkich stron byliśmy otoczeni przez bolszewików. Najbardziej baliśmy sie o ludność cywilną pozostałą w Ciechanowie, która wczoraj brała [80]nawet udział w walkach. Jenerał dowodzący z początku rozkazał maszerować na Przasnysz, ale później na Mławę, a w końcu znowu maszerowaliśmy okrężną drogą na Gumowo, gdzie przenocowaliśmy na folwarku.

Wtorek 17 sierpnia 1920 r.

Skoro świt pobudka i marsz na Grabowiec, Kałki, Ojżeń. Maszerowaliśmy nadzwyczaj ostrożnie nie spotykając nigdzie bolszewików. Nasz szwadron miał lewe boczne ubezpieczenia. Głodni byliśmy. Znikąd nie można było dostać kawałka chleba. Nareszcie w jednej wsi zatrzymaliśmy się na chwilkę, aby dać odpocząć koniom. Rozbiegli się wszyscy po chałupach. Mnie udało się zdobyć ze 2 funty chleba czarnego. Podzieliłem się nim z sąsiadem. Znowu marsz. W Kałkach spotkaliśmy się z główną kolumną. Porucznik Liental wysłał nas znowu na lewe boczne ubezpieczenie. Mię naznaczono na szpicę. Jechaliśmy ze 3 km. Natknęliśmy się na naszą placówkę piechoty z dywizji 18 jenerała Krajewskiego około południa. Radość była wielka, że nakoniec dostaliśmy się do swoich a właściwie nawiązaliśmy z nimi łączność. W pobliskim folwarku do placówki odpoczęliśmy i nakarmiliśmy konie. [82]Stała kompania 41 p.p. Wszyscy odpoczywali, wystawiali tylko placówki. Po obiedzie marsz na Kałki.
Przybywszy do wsi zatrzymaliśmy się we wsi na drodze. Tu napoiłem swego Siwka. i dałem mu snopek owsa. Chłop z trudnością mi go dał. Po dobrej godzinie wycofali nas ze wsi i ustawili za nią w szyku rozwiniętym. W takim szyku stał i drugi pułk uł. a po lewej stronie nasza artylerja grzać do bolszewików. Następnie 2 i 4 szwadrony 2-go pułku poszły do szarży na piechotę która podchodziła pod Kałki. [83]Szarża udała się. Narąbali bolszewików i zwycięsko wrócili z powrotem. Po tem wszystkiem pojechaliśmy na Luberadz. Duża wieś i dosyć rozległe dobra jednego z naszych ułanów Karola Piechowskiego. W czasie przemarszu artylerii nasza biła do Młocka, gdzie zapaliła się wieś. Jak się później dowiedzieliśmy połowa wsi spłonęła.
Zaczęło się ściemniać. Wjechaliśmy w las długim sznurem. Naraz ze wszystkich stron posypały się kule. Oddziały czołowe starły się z wrogiem. Myśmy zaraz wstali z koni i do walki pieszej. Zabraliśmy z sobą kulomiot [84] i ruszyliśmy tyraljerą w prawo w las, ściskając w ręku karabiny. Po drodze porucznik Bukraba zagrzewał nas do walki mówiąc: „No chłopy, trzymać się dzielnie. Jak ginąć, to ginąć po męsku“  W odpowiedzi ścisnęliśmy silniej karabiny. Kule przelatywały ponad głową. nareszcie doszliśmy na skraj lasu. Napotkaliśmy pluton piechoty, dążącej z lewej strony. Po krótkiej wymianie zdań miedzy dowódcami myśmy odsunęli sie trochę w prawo i rozłożyliśmy się nad drogą na brzegu lasu. W tym czasie nadjechał pluton 115 [85]pułku Wlkp w szarży. Jakiś oddział nadciągający z lewej strony zobaczywszy go wrzasnął „hurra“. Bractwo speszyło się strasznie. Niektórzy poczęli krzyczeć: „Jezus, Maria Józef - toż to Polacy, nie strzelajcie“.
Dalej stracili już na impecie i wycofali się. Mnie zaraz posłali na łącznika do porucznika Lientala. Natychmiast poszedłem i zameldowałem mu położenie naszego odcinka i sytuacji. Rozkazał mi zatrzymać się [...]

I tak kończy się pamiętnik Dziadka z wojny 1920 roku. Dlaczego tak nagle urwany? Nie wiem i chyba już się nie dowiem. Może został ranny i nie walczył już dalej?

 W każdym razie w roku 1924 przebywa już w Biłgoraju, tam szuka pracy - pracuje w jakichś spółdzielniach, poznaje uroczą panienkę Aleksandrę Kabat, biorą  ślub, wyjeżdżają pod Warszawę do Grodziska Mazowieckiego i w lipcu 1926 roku rodzi im się pierwsza córka Maria zwana Malinką, potem Basia, Wojtek i Danusia.
Zygmunt jest bardzo przedsiębiorczy, zakłada Dom Rolniczo-Handlowy z nawozami i materiałem siewnym, skład opału, fabryczkę baterii. Zapewnia rodzinie spokojne, stabilne życie.
Przychodzi wojna.  Zygmunt podczas jednej z wypraw handlowych zaraża się tyfusem i w grudniu 1941 roku umiera w szpitalu w Grodzisku Mazowieckim.
Jest pochowany na cmentarzu parafialnym w Grodzisku.

czwartek, 11 lipca 2013

Pamiętnik Dziadka Zygmunta: cz.6/ 15 sierpień 1920 r.



 Spaliśmy tej nocy bardzo krótko. Bo jeszcze było ciemno, gdy nas rozbudzono. Jeden z oficerów przejeżdżających koło naszego ogrodu wrzeszczał na całe gardło: „Co za oddział jeszcze śpi. Jenerałowie już na koniach, a wy śpicie!“ Lecz nasza [59]wiara nie zdradziła się. Każdy wykręcał jak mógł, ale swego oddziału po imieniu nie nazwał. Po 10 minutach byliśmy już na koniach w szyku rozwiniętym. Nikt nie kładł nic do ust. Na szczęście nadjechał żyd z pełną furą gruszek, na które nasza wiara rzuciła się z impetem. O płaceniu i mowy nie było. Żyd rad był, że ułani tylko gruszki biorą, a jemu dają pokój. Wnet padła komenda: maszerować. Ledwie ujechaliśmy 2 km a tu salwy na całą parę przed nami. Cieszymy się, że wkrótce będziemy mieli robotę. Walimy całem polem: tabory, artyleria razem [60]z nami. Przypuszczenia nasze spełniły się, bo zaraz ordynans przywiózł naszemu szwadronowi rozkaz atakowania bolszewików. Pognaliśmy z początku kłusem, przechodzącym stopniowo w galop, wymijając maszerujące oddziały. Jechaliśmy ze dwa km. Dopadamy nareszcie. Już po wszystkiem. Chłopcy fasują na grandę. Spędzają jeńców. Słychać pojedyncze strzały dobijające pojedynczych jeńców. Bolszewicy drżą jak liście. Nie spodziewali się tak rannych gości. Jeden z ułanów pędzi z odległej chałupy 3-ch jeńców bliżej nadciągających oddziałów. jeden z nich podbiega do podporucznika ze słowami: „Panie oficerze, ja Polak“ „ Ach, tyś Polak? brzmiała odpowiedź - przyszedłeś grabić Polskę? Takich Polaków to nam nie potrzeba“. Wyjął rewolwer i dał dwa strzały do niego, żołnierz dokończył. Uczułem dziwny jakiś wstręt do zabijania bezbronnych. Jak marnem stworzeniem wydał mi się człowiek, i jak wątłem jest jego życie chwila ta pokazała aż nadto.
Wtem otrzymałem z 16 innymi ułanami rozkaz marszu razem ze sztabem, jako ochrona, reszta pozostała. Byliśmy zawsze teraz przy jenerałach. Jedziemy. Drogi [62]usłane papierami, szmatami, rozmaitemi szpargałami wojskowemi. Widzimy, jak 2-gi szwadron 2go pułku ułanów szarżuje na wieś. Podjeżdżamy tyralierą  pod samą wieś i Hura! Pojedyncze strzały. Bolszewicy jeszcze spali. Wkrótce już wszystko załatwione. Co żywego wzięte do niewoli razem z taborem. My zaś przez ten czas uszykowaliśmy się do szarży jako rezerwa 2-ch szarżujących szwadronów 2-go pułku na inną wieś, gdzie się pokazało kilku kawalerzystów. Artylerja posłała jeden poczęstunek, z czego jenerał był bardzo niezadowolony i słusznie, bo jak [63]się później okazało nie było do czego. O godzinie 6-ej przekroczyliśmy linię kolejową i poprzecinaliśmy drutu telefoniczne. Przez pół godziny zajęliśmy Przedwojewo, i przecięliśmy odwrót bolszewikom z Ciechanowa.

Stanęliśmy w folwarku. Napoiliśmy konie i zadaliśmy im trochę siana, poczem wziąłem się za mycie swojej zakurzonej mordy. Ledwie, że skończyłem, już rozkaz na koń. Pojechaliśmy w 5-u z wachmistrzem Gadomskim przeciąć druty na szosach Ciechanów, Mława, Przasnysz. Na mławskiej szosie zaszarżowaliśmy dwóch bolszewików, którzy za nas [64] dokonali przerwania swej linii telefonicznej. Na szosie przasnyskiej zobaczyliśmy 4-ch ludzi jadących w stronę Ciechanowa. Zaczęliśmy kiwać na nich i jechać w ich stronę. Dziwnie byli posłuszni, bo zaraz zawrócili. Podjechawszy bliżej, spostrzegliśmy, że to bolszewicy. Zaraz zaatakowaliśmy ich we 4-ch. Poddali się. Jeden z nich, jak się później okazało, pomocnik szefa sztabu kawalerijskiej dywizji, wyciągnął brauning, ale nie zdążył już strzelić.
Przy tej sposobności udało mi się obserwować [65]niedołęstwo naszego wachmistrza Gadomskiego. Mianowicie: Zdejm buty - krzyczy kapral Majchrzak. Bolszewik siada i pospiesznie zdejmując buty, zaczyna mówić: - Towaryszcz! ja doktor, mogę dokumenty przedstawić. - Kakoj tobie towaryszcz? Gdzie ty towaryszczy naszoł - krzyczę na całe gardło, zwracając się do wachmistrza: - Panie wachmistrzu, pan pozwoli takiemu bolszewikowi nazywać się towarzyszem? Uderzyłem we wrażliwą strunę wachmistrza, bo wyrwał szablę i podskoczył na koniu do mniemanego doktora, chcąc go uderzyć, lecz wziął sie do dzieła [66]tak niefortunnie, że nic nie zrobił bolszewikowi, który ośmielony niedołęstwem wachmistrza, począł uciekać w pole. Wówczas st. uł. Majewski, instruktor rekrucki i wielki retoryk w kadrze, z kolana począł strzelać do uciekającego i po trzech strzałach na odległość 10-15 kroków nie mógł trafić. Widocznie był bardzo zdenerwowany i gorączkował się. Ja nawet nie zlazłem z konia, ponieważ dwóch gości, Majchrzak i Majewski już oporządzili bolszewików ze wszystkiego, co przedstawiało jakąś [67]wartość, więc nie fatygowałem się już nawet do strzelania do oddalającego się coraz bardziej doktora bolszewickiego. Ograniczyłem się tylko do zachęcania wachmistrza, żeby nie puszczał bolszewików tak bezkarnie.
Skutek zachęceń był taki, że pan wachmistrz dopędził doktora i dał kilka strzałów do niego z parabellum, po których ostatni dalej najspokojniej odbywał swą ucieczkę.
Po powrocie do nas, wachmistrz opowiadał nam, że postrzelił go w rękę i piersi, a dobić nie pozwoliły mu błota, przyczem wyraził przekonanie, że daleko nie ujdzie, bo upływ krwi nie pozwoli mu na to. - Szczęśliwy bolszewik!

Przywieźliśmy naszych jeńców do sztabu brygady do Przedwojewa. Tu ściągnąłem z jednego buty (właściwie kazałem mu zdjąć), bo w kamaszach z owijaczami literalnie nie mogłem już jeździć, a przytem nie przystało na kawalerzystę. Zdjąłem swoje chodaki i oddałem parobkowi, który mi stokrotnie dziękował. Bolszewika  zaś tego wkrótce wydano rozkaz rozstrzelać. Dwaj inni zostali przyłączeni do ogólnej [69]paczki jeńców.
Poszedłem zobaczyć trupów rozstrzelanych przed chwilą jeńców: żydówki i kozaka. Straszny widok. Kozak leży na wznak na ziemi z rozrzuconemi w bezładzie włosami przeszyty 3-ma kulami w głowę, w bieliźnie tylko ... Żydówka również wygląda wstrętnie. Z włosami rozpuszczonemi, z otwartemi oczami i wyszczerzonemi zębami przy bladości twarzy, przestrzelonej dwa razy w skroń, budziła mimowolną odrazę. Ubrana była w bronzowy sweter i ciemnobronzową jedwabną krótką sukienkę. Ludzkie hieny kręciły sie koło niej, widocznie czuły żer w postaci lichych szmat.
Komenda - do koni! -[70]obudziła mię z chwilowego zamyślenia. Pędem pobiegłem do swego Siwka: ledwie zdążyłem podciągnąć popręgi i siąść na niego i - marsz na Ciechanów. Jechało nas sporo. Nasz oddział tuż za sztabem, a za nami 2-gi p. uł. i baterja polowa, treny i pojedyncze oddziały. Droga usłana rozmaitem śmieciem bolszewickiem, ich pieniędzmi nawet, których nikt nie podnosi. Raz tylko pofatygowałem sie i podniosłem 40-to rubl. kierenkę.

Wjeżdżamy do Ciechanowa od strony Przasnysza rozradowani naturalnie. Wszędzie zaśmiecone przez bolszewików. Ludność wita nas entuzjastycznie. [71]Jedni obrzucają nas kwiatami, drudzy częstują owocami, papierosami, inni wznoszą okrzyk: - Niech żyje nasza armja! Niech żyje Polska!
Rozrzewniony byłem jak dziecko, wdzięcznością mieszkańców za oswobodzenie. O mało nie zapłakałem. Żydów tylko nie widać było.

Wśród witających na rogu rynku zauważyłem stojącego Palmowskiego, byłego pisarza gminnego w Węgrze. Z przyjemnością zamieniłbym z nim kilka słów, lecz niestety, z szeregu wyjeżdżać nie można.
Stanęliśmy za miastem, tuż około stacji kolejowej. [72]7-miu ułanów z naszego oddziału z pporucznikiem Sławińskim na czele, a w tem i ja, pojechaliśmy z rozkazu jenerała na podjazd w kierunku Nużewa. My i konie nasze pomęczeni byliśmy do ostatnich granic. Swego Siwka ciągle zmuszony byłem ćwiczyć znalezioną nahajką, bo inaczej nie chciał się ruszyć. Paradne! ruska nahajka przypominała mu o obowiązkach Siwka względem Ojczyzny. Powlókł się więc biedaczysko razem z innemi.

Przebyliśmy ze 7-8 km nie widząc nigdzie bolszewików. Miejscami mieszkańcy opowiadali nam, [73]że przed pół do przed godziną odeszli. Nareszcie natknęliśmy się na nich. Od razu przywitali nas z artylerii. Piechoty było mrowie. Widocznie nie mieli kawalerii, bo nie wysłali do nas podjazdów, a od razu sypnęli pociskami. Rozjechaliśmy się po polu, śmiejąc z takiego powitania. Pomimo wszystko musieliśmy wiać.

W ostatniej wsi pod Ciechanowem spotkała nas dosyć ładna panienka. Ciemna szatynka z czarnemi oczami o białej cerze. Podarowała mi bukiet kwiatów, który zasadziłem pompatycznie w próżny pachtarz - niczem pióropusz [74]Sienkiewiczowski z „Krzyżaków“. przyjechaliśmy do Stacji. Nasi ułani biwakują, zajadając chlebek i popijając herbatkę, przyniesioną przez panie z miasta. Jeńcy siedzą też obozem około stodoły na polu i posilają się czem mogą. Nie znalazłszy sztabu na dworcu, pomknęliśmy przez Ciechanów galopem. Biedny mój Siwek! zgubił trzy podkowy, co było powodem podbicia się go. W galopie złapałem z talerza parę kawałków kiełbasy, wyniesionej przez jedną z rzeźniczek, patrjotycznych wówczas i z dzikim apetytem [75]połknąłem je wprost. Akurat spotkaliśmy sztab. Ppor. Sławiński złożył raport, poczem pozwolono nam odpocząć. Po tygodniu pierwszy raz mogłem zdjąć buty. Nogi jak ugotowane. Siwka także rozsiodłałem po 3-ch dniach. Bardzo sie ucieszył, zaraz zaczął się tarzać po trawie. Całe nieszczęście, że nie miałem go czem nakarmić. Puściłem go na ...... łączkę, ale Siwek nie pogardził brudną trawą. Odpoczywaliśmy ze dwie godziny. Jeść nic. Napoiłem w końcu konia i marsz do Gumowa. Tu zabarykadowaliśmy drogi i postawiliśmy placówki. Mnie się też dostało: 2 zmiany po 2 godziny [76]nie spałem.


https://maps.google.com/maps/ms?msid=217898350956435863718.0004e138371886b84482c&msa=0&ll=52.898341,20.700645&spn=0.15367,0.308647

czwartek, 4 lipca 2013

Pamiętnik Dziadka Zygmunta: cz.5/ 14 sierpień 1920 r.


Płońsk, sobota dnia 14 sierpnia 1920 roku

O świcie pobudka. Obrok i pojenie koni. Wymarsz w kierunku Ciechanowa traktem na północ. Połączeni jesteśmy z 4-pułkiem, którym dowodził porucznik Liental, nasz oddział również zależał od niego. Po przejechaniu 2-3 kilometrów zwrot w lewo na Raciąż. [53]jedziemy przez pole. Nareszcie stajemy w szyku rozwiniętym. Wybrano 7 naszych na najgorszych koniach na łączników do 36 brygady. Ja również miałem ochotę, ale mój koń był za dobry - chociaż naprawdę już porządnie odparzony. Nadszedł wreszcie podporucznik Bugraba i oświadczył, że dzisiejsza akcja jest bardzo ważna, ponieważ dziś musimy zdobyć Ciechanów, więc koni i siebie nie żałować. Przyjęliśmy to w milczeniu.Poczem padła komenda: Do marszu dwójkami - marsz. Maszerujemy do Babyszewa. Pod wsią Alrekin[Arcelin-MD] zatrzymaliśmy się i wsadziliśmy kaprala Gandysa na stertę z lornetką, aby obserwował okolicę. Niebawem nadjechał 2 pułk ułanów za którym pociągnęliśmy. Następnie manewrem oskrzydlającym okrążyliśmy Babyszewo od północy i około południa [54]zatrzymaliśmy się na północnym krańcu wsi Cieskowo. Tu, na ściernisku rozłożyliśmy się obozem obok konnej baterii nad rzeczułką. Jedno działo ustawili do boju i od czasu do czasu buchali do bolszewików. Po obiedzie składającym się z kawałka suchego chleba pomaszerowaliśmy naprzód. Słońce silnie przygrzewało. Przejechaliśmy przez pewien majątek, nazwy którego nie wiem.

Tuż zaraz za majątkiem przejechaliśmy przez rzeczkę i półkolem pomaszerowaliśmy. Śliczny widok był naokolicy, jak okiem sięgnąć ciągnął się nieprzerwany sznur jazdy z pobłyskującemi na słońcu szablami. Pod lasem spotkaliśmy leżące trupy bolszewików, zakłutych lancami. Wszystkie kłucia dane były w głowę. Odtąd zaczęła się gonitwa za bolszewikami. Polowano na nich [55]jak na zające. Co chwila odjeżdżało kilku ułanów, by dopędzić uciekająca watahę, albo pojedynczych maruderów. Siekli ich bez miłosierdzia. Dojechaliśmy do Wkry. Most zniszczony, który gorączkowo reperowano; artylerja przejeżdżała częściowo przez rzekę, częściowo przeprowadzono ją w ludzi przez most. My, rzecz naturalna, przeprowadziliśmy się wpław. Wzruszający był widok, kiedy jedną z armat kobiety pomagały przeprowadzać. Niektórzy byli pomoczeni troszkę, ale na to  nie zważali zupełnie, bo cóż taka drobnostka znaczy, kiedy się goni nieprzyjaciela. Każdy pała chęcią dopaść go jak najprędzej. Po drodze spotykamy rozbity tabor dywizyjny bolszewicki, wzięty do niewoli przez 2-gi pułk. Jedziemy dalej. Zaczynamy szemrać, że nas nie chcą puścić na bolszewików. Inni [56]używają tego szczęścia, a my jeszcze nie spróbowaliśmy. Dostawaliśmy dotąd tylko ochłapy; jakichś zabłąkanych pojedynczych żołnierzy.

Przed samym wieczorem zatrzymaliśmy się za wsią, aby dać koniom odetchnąć. Tu wybierają 11 ludzi, w tej liczbie i mię, i wysyłają na szpicę pod dowództwem dziedzica z Młocka Żarnowskiego. Dojeżdżamy  do fabrycznej osady ........, a przeciwko nam jedzie jakiś oddział. Łącznik od oddziału przywiózł nam rozkaz cofnięcia się. Ledwie zwróciliśmy, dojeżdża znowu drugi, żeby z powrotem jechać dalej. Odtąd jedziemy z 1/2 km przed oddziałem jako straż przednia. Wieczór. Wjeżdżamy do lasu. Na skraju wioska. Pytamy się, czy byli bolszewicy. Odpowiedź: Przed chwilą było dziewięciu. [57] Jedziemy dalej. Naraz ułan jadący na szpicy dał znać, że w 100 krokach przed nami bolszewicy. Kapral Gandys zaś upewniał wszystkich, że przechodzą przez szosę. Daliśmy kilka strzałów z koni. Odpowiedzi żadnej. Podczas strzelania o mało nie zabił mię ułan Tężyk, który strzelał z tyłu. Skończyło się tylko na ogłuszeniu. Nawymyślałem mu porządnie. Wkrótce nadjechał pporucznik z kilkoma ułanami 4-go pułku, zwabiony naszymi strzałami. Nawymyślali nam za strzelanie i karjerem pognaliśmy za nim ze dwa kilometry naprzód, nikogo nie spotykając. Wina popełnienia powyższego nietaktu bojowego spadła na całkowicie na kaprala Gandysa, tchórza 1-ej klasy. Odtąd już spokojnie dojechaliśmy do kościelnej [58]wsi nad ranem. Cała brygada kawalerijska ściągnęła tu na nocleg. Mieliśmy 3-ch jenerałów,w tej liczbie 1-go francuza. Powiązaliśmy konie u płotu, daliśmy im siana i położyliśmy się tuz obok koni spać.

https://maps.google.com/maps/ms?msid=217898350956435863718.0004e0b12429230eef2c8&msa=0&ll=52.700106,20.266342&spn=0.307081,0.539017