Ciechanów
Niedziela 8 sierpnia 1920 r.
Skoro tylko nastał świt podniesiono nas ze starej słomy. Bez nalegań ze strony szarży wszyscy wstali. Ja również szybko wstałem, ale poczułem zaraz, że zostałem obarczony w nocy rodziną bolondynek, które cięły mię niemiłosiernie. Momentalnie zmieniłem bieliznę, umyłem się, poczem uczułem ulgę. Konie już były automatycznie napaszone, bo jeszcze wczorajszy owies leżał w żłobach. Osiodłaliśmy więc nasze rumaki, ale one jakoś przytępiały zupełnie. Ich panowie nie lepiej również mieli się. Pomimo zmęczenie i ból wszystkich stawów raźno dosiedliśmy koni i wyjechaliśmy na spotkanie bolszewików. Po drodze usłyszeliśmy strzały i biegnące konie od strony bolszewików. Więc bitwa.
Połapaliśmy rozjuszone zwierzęta i jedziemy dalej. Naraz zajeżdża nam drogę jakiś porucznik i rozkazuje cofnąć się. ledwo dojechaliśmy do koszar, już cały 203 pułk w nieładzie najwyższym zrównał się z nami i pognał do miasta. Zatrzymywaliśmy ich, nic nie pomogło. Rzucali lance na drogę, konie szły luzem. Wszczął się zamęt nie do opisania. Nasi chłopcy jednak nie uciekli, a stali jak mur.
Otrzymaliśmy rozkaz spieszyć się do walki pieszej. Zostawiliśmy konie z koniowodami, a sami pomaszerowaliśmy znowu naprzód. Dopędził nas później porucznik Liental i rozkazał okrążyć miasto i bronić go od strony wschodniej t.j. nie dopuścić do zajęcia szosy płońskiej. Pomaszerowaliśmy w naznaczonym kierunku ochoczo. Po drodze widzieliśmy ustawione kulomioty, które oddziałały na nas dodatnio. Zajęliśmy odcinek od szosy Pułtuskiej do Płońskiej i razem z marszówką pieszą naszego pułku czekaliśmy z niecierpliwością bolszewików leżąc w tyralierze, lecz nie widać było ich [33]długi czas. Dopiero około południa zjawili się przed nami. Trzech konnych podjechało do nas na odległość około 300 kroków, lecz nie ostrzelaliśmy ich, nie opłaciło się. Zato na lewem skrzydle kulomioty trzeszczały już od godziny. Bolszewicy nie mogąc podejść od strony Przasnysza, zaczęli koszary ostrzeliwać granatami i szrapnelami. Bliżej południa na prawem skrzydle również rozlegała sie już strzelanina. Zrozumieliśmy z tego, że powoli zostajemy okrążani. Około godziny otrzymujemy rozkaz cofania się i w rezultacie do koni, które stały tuż za nami na Płońskiej ulicy za budynkami.
Komenda: Do wsiadania - na koń! Uformowaliśmy się czwórkami i odwrót.
Mię [34] odkomenderowano na tylne ubezpieczenie na płońską szosę. Nadzwyczaj niebezpieczne zadanie. Z prawej strony Łydynia, z tyłu grozi odcięcie(skreślone) z przodu i lewej strony bolszewicy, pozostaje tylko tył, zagrożony odcięciem. pojechaliśmy do końca miasta; jeden z nas ś.p.[wyraźnie dodane późniejM.D.] Podkuliński, wysunął się najdalej. Zdjęliśmy 4 naszych piechurów z placówki, następnie ja pojechałem zabezpieczyć odwrót na skwerek u wylotu Warszawskiej ulicy. Po 10 gorączkowych minutach wycofali się już moi koledzy. Wtem z Warszawskiej do mnie strzał, a mój Siwek nie chce ani ruszyć. Nie pomagają ćwiczenia karabinem. Całe szczęście, że zoczył nasze konie i za nimi powlókł się. Dojeżdżamy do oddziału, [35]który ostatni się cofa. Naraz pada rozkaz zatrzymania się do walki pieszej na drodze do stacji. Z wielkim wahaniem wiara dała się nakoniec poprowadzić. Każdy mniemał, że pozostajemy jako ofiara, aby innym zabezpieczyć odwrót. Nie szemraliśmy. Zsiedliśmy z koni. Było nas 3 szóstki pod dowództwem podporucznika Sławińskiego. Przyłączył się do nas jakiś młody podporucznik z 203 pułku ułanów i ze ściętemi zębami poprowadził nas na szosę. Nasza szóstka zajęła odcinek od rogu domu na zakręcie do mostu na Łydyni, środek, czyli na samym zakręcie kulomiot 203 pułku i lewe skrzydło [36]stanowiły pozostałe 2 szóstki.
Formowanie nas odbywało się już pod ogniem nieprzyjacielskim. Przeczołgaliśmy się przez grzbiet szosy i położyliśmy wzdłuż niej. Mię miejsce wypadło na samym grzbiecie pod wylotem kul naszego karabinu maszynowego. Na dalsze ruchy naszego oddziałku już nie zwracałem uwagi: trzask, łoskot zagłuszył wszystko. Starałem się tylko jak najwięcej kul wypuścić. Na nieszczęście karabin mi się zaciął i nie chciał repetować. Z wielkim trudem udało mi się go znowu uporządkować. Poczem na rozkaz podpor. z 203 pułku przeczołgałem się do rowu szosy i zacząłem prażyć [37]do bolszewików bezustannie, którzy poza grzbietem nasypu i dzwonnicy przesuwali się i palili do nas. Po godzinie strzelaniny ogień bolszewicki osłabł znacznie. Spędziliśmy bolszewicki kulomiot z dzwonnicy. Ale strzały karabinowe nie ustawały. Zaczęło nam brakować amunicji. Ponieważ ja już wszystkie ładunki wystrzelałem, wiec pierwszy zgłosiłem się na ochotnika po ładunki do koniowodów. Z trudem udało mi się przeczołgać do koni. Nabrałem pełną torbę ładunków i hajda spowrotem. Udało mi się przy pomocy Bożej przejść przez płoty z drutu kolczastego bez szwanku, nawet ubrania nie podarłem. Ładunki są. Cieszymy się. Teraz strzelamy tylko [38]do widocznego celu. O godzinie 2-ej południu rozkaz od majora 203 pułku - odwrót. Pojedynczo wycofujemy się, a pozostali zwiększają ogień, aby bolszewicy nie spostrzegli naszego cofania. Ledwie, że doszliśmy do koni, znowu rozkaz - pozostać na pozycjach. Wracamy się. Podjechała pancerka Buch! Buch! z armatek do Przedwojewa i z kulomiotu do miasta. Radość w naszej linii nie do opisania! Śmiejemy się i dowcipkujemy. Podporucznik Sławiński nawet odważył się krzyknąć „ Товарищи сдавайте“ (Towarzysze poddajcie się!) Strzelanina ucichła prawie. Słychać tylko pojedyncze strzały ze strony bolszewików, [39]którzy ośmieleni naszem milczeniem zaczęli coraz bardziej wychylać się zza domów, jak myszy z nor. Po półgodzinie słychać po linii „ Bolszewicy się cofają“. Radość i zadowolenie w naszych szeregach dosięgło szczytu. Byliśmy dumni, żeśmy w liczbie 18 ludzi nie tylko zatrzymali wroga, lecz zmusili do cofnięcia. Szczęście to jednak było pozorne, bo jak się później okazało bolszewicy przeprowadzili rodzaj dywersji, aby odciągnąć naszą uwagę gdzie indziej. Wkrótce potem dostaliśmy powtórny rozkaz cofania. Znowu pojedynczo od lewego wycofujemy się, a reszta praży na wyścigi. Bolszewicy jednak spostrzegli nasz odwrót i nie żałowali również kul. Szczególnie ostrzeliwali ganek przed domem, gdzie [40]nie było rowu, więc trudno było się ukryć. Ale Bozia dała, że przeszliśmy wszyscy bez szwanku przez zdradziecki mostek, obok którego padł Podkuliński z Rombięża podczas zajmowania pozycji.
Jesteśmy wszyscy przy koniach. Gdy zebrali się już wszyscy pada komenda - na koń i cofamy się. Wysunął się na czoło podporucznik Sławiński i chciał nas poprowadzić przez stację, na której już byli kozacy, ale podjechał do niego Bojanowski z Lipy i oświadczył, że zna teren i potrafi wyprowadzić nas. Pojechaliśmy więc za nim przez tor kolejowy i w pole. Gdy nas zoczyli bolszewicy, jak nie ruszą z trzech kulomiotów i karabinów ręcznych do nas. Mój Ty Mocny Boże! Istny rój pszczół. A my rozsypani po polu [41] uciekamy co koń wyskoczy, aby się ukryć za grzbiet pagórków. Kule muskają nas jak listki podczas wiatru jesiennego. Po karabinach, po szablach, po strzemionach a nawet po ramionach. Mój Siwek biegł jak opętany. Brał rowy doskonale. Ja zaś tylko pochyliłem się na nim i starałem się kierować po równiejszym terenie. Nakoniec grzbiet pagórka i tuż lasek. Jesteśmy ocaleni - kule nas nie sięgają. W lasku zbieramy się, liczymy się... nadjeżdżają ranni...nadbiegają ci, co zabito pod nimi konie... 4 rannych, 1 zabity, 2 przepadło bez wieści, kilka koni zabitych. Formujemy się i gęsiego przez zarośla kłusem wydostajemy się na pole i w końcu na szosę do Glinojecka. Tu już czeka 203 p. na czele z majorem, który dziękował nam za naszą waleczność i wytrzymałość. Krzyknęliśmy: „Niech żyje major!“ a on w odpowiedzi wykrzyknął: „niech żyje 7 pułk!“ podchwyciliśmy znów z zapałem podany okrzyk.
Po opatrzeniu rannych siadamy znowu na koń i marsz do Gumowa. Tu dopiero odpoczęliśmy dłużej. Podkarmiliśmy konie świeżą koniczyną, którą zmuszeni byliśmy rwać rękoma, a sami zjedliśmy po kilka zielonych jabłek i głód zaspokojony. Ponieważ byliśmy najbardziej zmęczeni, puszczono nas pierwszych do Płońska. Ale był to tylko pozór, bo 203 pułk jechał przed nami. Do Płońska przyjechaliśmy późno wieczorem i rozkwaterowaliśmy się w folwarku, w jakiejś [43]zagnojonej stajni. Ledwie, że umieściłem konia, dałem mu siana i podrzuciłem trochę słomy aby się na niej przespać, a już wachmistrz krzyczy jak opętany, abym się przygotował na łącznika do jakiegoś porucznika Lientala. Dali mi osiodłanego konia i pojechałem razem z łącznikiem od 4-go pułku. Zanim przyjechaliśmy do niego(kwaterował w mieście) już się rozwidniło zupełnie. Obmyłem gębę z kurzu i czekam na rozkazy, których na szczęście nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz