A zaczyna się tak:
Poniedziałek, 19 lipca 1920 r.
Ciechanów
[1]
Przyjechałem do Ciechanowa przed wieczorem, zapisałem się do wojska w miejscowej P.K.U i przyjęty zostałem do 7 pułku ułanów. Po drodze ze stacji do miasta(zdanie skreślone). Szukając w mieście lokalu P.K.U. spotkałem panią, która poszła ze mną i wskazała mi go. Przysługę tę wyświadczyła mi jedynie dlatego, że poszedłem do wojska. Wydały mi się dziwne jej słowa: „Czy Pan się nie boi iść do wojska? Przecież tam mogą Pana zabić? Pan młody, nawet niebrzydki więc szkoda ginąć. Odpowiedziałem jej krótko, że: Jeden niebrzydki może śmiało ginąc za tysiąc pozostałych, choćby nawet brzydkich. Później zaszedłem do restauracji i kazałem sobie podać kawę, następnie poprosiłem o nocleg. Wolnych pokoi nie było, ale ze względu, że wstąpiłem [2]do wojska zaproponowała mi właścicielka nocleg w bilardzie na polowem łóżku, z czego się ucieszyłem naturalnie, bo tym sposobem zwolniłem się od dłuższych poszukiwań noclegu.
Wtorek, 20 lipca 1920 r.
Wstałem o 6-ej rano, szybko ubrałem się i pobiegłem do koszar aby się zameldować w kancelarji szw. zapas. 7 pułku ułanów. Po długim szukaniu nareszcie znalazłem ową kancelarję, gdzie przyjęto mię z zupełną obojętnością. Jakiś kancelista spisał moją ewidencję, drugi zaś napisał mi karteczkę przydziałowa do ppor. Bugraby i wachmistrza Czarnockiego, u których się później zameldowałem. Czarneckiego znowu szukałem dobry kwadrans, nim znalazłem. Ten przyjął karteczkę(zdanie skreślone). [3]Tu spotkałem się i zapoznałem z plutonowym Głędzkim z którym razem zameldowaliśmy się u ppor. Bugraby. Ostatni przywołał kaprala Machoskiego i oddał mu nas pod opiekę.
Machoski, tęgi chłop o ponurym spojrzeniu, trochę rozlazły, obrzucił nas wzrokiem i zaprowadził do koszar. Koszary! Długie, wysokie, czerwone, ponure gmachy obliczone na dużą ilość ludzi. A wewnętrzne urządzenie? Może kto sobie wyobraża, że się nie różni od pierwszego, lepszego mieszkania. O nie! grubo myliłby się. Cały gmach podzielony jest na szereg dużych klatek w których powstawiane są piętrowe prycze. Na nich rzędy papierowych sienników wypchanych wiórami. Wszędzie widać brud. Na pryczach leżą bosi, obdarci, brudni żołnierze, wymyślając sobie wzajemnie w najordynarniejszy sposób rozmaitymi językami i narzeczami. [4]Nienawidzę koszar. Uważam je za coś gorszego od więzienia, bo wiezienie skrywa w swoim wnętrzu ludzi zepsutych, szkodliwych dla społeczeństwa, a koszary kryją w większości kwiat społeczeństwa, najlepsze jego elementy i w nich dokonywa się właśnie psucie ludzi, zwyrodnianie, zohydzanie ich. Kto zbada wszechstronnie życie koszar zrozumie moją niechęć do nich, a może nawet przyłączy się do mych zapatrywań. Oby Bóg dał, aby raz na zawsze znikł ten przybytek zła i psucia ludzi ludzi z powierzchni ziemi. Niektórzy nazywają zawód żołnierza szczytnym i szlachetnym, ba - nawet honorowym - ja bym powiedział, że przeciwnie. Żołnierz jest ciężarem społeczeństwa w czasie pokoju, tym pasożytniczym grzybkiem, żyjącym z cudzej pracy i w czasie wojny niszczycielem kultury, cywilizacji, a co gorsza rzeźnikiem[5] ludzkim. Czyż zawód taki można nazwać szczytnym? Po stokroć nie! Dosyć już filozofowania.
Po obiedzie, którego nie jadłem, bo do kotła i baka(?)nie byłem jeszcze przydzielony, zaraz wyruszyliśmy na ćwiczenia.
Z początku bawiły mię, ale później, gdy zaczęły się powtarzać, stały się nudnemi i męczącemi. Pomimo tych ujemnych lubiłem je od noszenia worków owsa i czyszczenia stajni. Szczególnie ostatnia praca budziła we mnie odrazę.
Środa, 21/7 - 20 r.
O godzinie 4 1/2 pobudka. Szybkie ubieranie się, nawoływania i krzyki kaprali, przeplatane często szkaradnymi, obelżywymi wymysłami. To bodaj najgorsze. Podobnych rzeczy nie spodziewałem się spotkać w Polskiej armii. Żeby żołnierz był traktowany gorzej od zwierzęcia. [6]Po kwadransie pada nareszcie komenda: 3-ci pluton (do którego byłem przydzielony) zbiórka! poczem w prawo - zwrot, kierunek stajnia, pluton - marsz! W stajni: pluton - stój! do koni, rozejść się, a reszta czyścić stajnie. O godzinie 6-ej znowu zbiórka, marsz do koszar, następnie gimnastyka, kawa i ćwiczenia do 11 1/2 poczem zbiórka do stajni znowu czyszczenie stajni, zadawanie obroku - następnie obiad, 2-godzinny odpoczynek, ćwiczenia od - 5-ej, zbiórka do koni o 7 kawa i wolny czas od 7-9-ej, apel i spanie.
Czwartek 22 lipca
Toż samo, co i wczoraj
[7]
Piątek 23 lipca
Toż samo, co i wczoraj
Sobota 24 lipca
Toż samo, co i wczoraj tylko po południu było czyszczenie koszar, a ja myłem okno kapralom i zamiatałem im salę.
Niedziela 25 lipca
Poszliśmy na Mszę polową. Po ukończonej mszy orkiestra zaintonowała rotę, którą ielismy śpiewać. Niektórzy zaczęli, ale narwali(?) tak, że milczelismy w końcu wszyscy. Skutki milczenia wkrótce dały się odczuć, bo w tej chwili zapedzono nas do stajni i pod przymusem śpiewaliśmy do godziny 4-ej najohydniejsze naturalnie piosenki. Gąsior, Siedziała panienka na białym kamieniu!
[8]
Poniedziałek 26 lipca
Jak zwykle
Wtorek 27 lipca
Nadzwyczajne poruszenie. Wyprawa 20 ludzi na front. Pierwszy raz naznaczony byłem na wartę. Wartowałem całą noc.
Środa 28 lipca
Zeszedł nam na niczem prawie. Naznaczono mię dyżurnym na stajni.
Czwartek 29 lipca
Rano natychmiast zmienili mię. Zauważyłem jakieś gorączkowe przygotowania. Oddział około 30 ludzi, wydali im płaszcze, ładownice, ładunki i odesłali do miasta.
Po południu nam również wydali ładownice po [9]150 ostrych ładunków, poprzydzielali konie, siodła. Dostał mi się siwy ogier, z którego nie bardzo byłem zadowolony. Za jakieś 1/2 godziny siodłanie i wymarsz. Deszcz leje jak z cebra, ściemnia się. Nikt nie wie dokąd jedziemy. Naraz zwrot w kierunku Przasnysza. Bardzo się ucieszyłem, że zmieniamy miejsce. Jechaliśmy do 1 1/2 po północy. Przenocowaliśmy we wsi Golany. Przemoknięci, przeziębli, przywiązaliśmy konie w stodole do rygla i rzuciliśmy się do snu skwapliwie tuż przy koniach na ścianie. Po 3-ech minutach już chrapaliśmy niektórzy szczękali zębami z zimna.
Piątek 30 lipca Golany
Przasnysz
Pobudka o 6 rano. Siodłanie i odmarsz do Przasnysza. [10]Brrrr! Zimno, ale jedziemy wesoło. Wjeżdżamy do Przasnysza. Miasto zaczyna się dopiero budzić. Wszyscy zaniepokojeni nagłym przyjazdem wojska. Wynoszą kawę, herbatę, bułki, chleb. Po dobrej godzinie marsz do koszar. Deszcz leje. Czyścimy koszary, ustawiamy łóżka, zakładamy sienniki, przynaglamy żyda, aby prędzej wprawił szyby w okna, które były powybijane. Pod wieczór naznaczyli mię w liczbie 7-u na placówkę na szosę mławsko-przasnyską. Staliśmy tam do środy, do dnia 4 sierpnia. Miejscowe Koło Polek zorganizowało dla nas bezpłatną kuchnię.
Niedziela 1 sierpnia
Przyjechał do mnie ojciec. Bardzo się ucieszyłem. Przywiózł mi bieliznę i 2000 mk pieniędzy. Przyczem dowiedziałem się o biegu wypadków w domu [11]i w Dzierzgowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz